poniedziałek, 25 lipca 2016

Wprawki z logiki: Niewidzialność


- Mamo, narysowałem smoka. Tu ma skrzydła, tu szpony, na głowie rogi. I zieje ogniem.
- A dlaczego nie ma oczu?
- Bo to jest smok niewidzialny.

niedziela, 24 lipca 2016

Bréhat: Phare de Paon


Najwcześniejszy poranny statek dociera do Bréhat z Pimpol o 8:30, a wraz z nim pierwsi turyści. Później przybędą następni, i następni, a wszyscy skierują się na północ i cel będą mieć ten sam: Phare de Paon, w wolnym tłumaczeniu: Latarnia Pawia. Uczepiona kurczowo czerwonych skał, dzielnie znosi nie tylko przewalające się nad nią w czasie sztormów fale, ale także codzienny zalew ludzkiej rzeki, co swe źródła ma w porcie, przez 4 km kreśli meandry wśród zielonych pagórków, by w końcu szerokim rozlewiskiem spłynąć na taras wokół latarni. 

Wieczorem ludzka rzeka wysycha i gdy słońce zacznie się chować za stromym dachem kapliczki Saint Michel, możesz wreszcie wyruszyć na koniec świata. Zostaw rower przy ostatnim domu, dalej ścieżka jest już zbyt wąska, zbyt kamienista. Natarczywe dobijanie się oceanu do skalistej twierdzy stłumi odgłos kroków i będziesz jedynym strażnikiem obronnych murów, i poczujesz, że zadanie to wcale Cię nie przerasta. 

Nie będzie Ci potrzebny ani pies, ani gwiazda, bo gdy już w końcu na jednym z czerwonych głazów u stóp Phare de Paon znajdziesz ten koniec świata (i to nie naiwność), z otwartymi ramionami będą tam na Ciebie czekać wszyscy ci, których nie ma. 



niedziela, 17 lipca 2016

Bréhat: Przez dziurkę od klucza


Jaka jest wyspa Bréhat, zapytasz?

Malutka - 3,5 na 1,5 km, wszędzie można dojść na piechotę, a po pierwszym dniu ma się wrażenie, że zna się już wszystkie drogi. Ale to tylko wrażenie, bo Bréhat jest olbrzymia i nigdy do końca nie pojmiesz misternej sieci ścieżek wydeptanej w porastającej klify sprężystej trawie. 

Jest to wyspa bliska, te dwa kilometry, które dzielą ją od Pimpol stateczki przepływają w niecałe 10 minut i gdy odpływ odsłoni różowe skały na plaży Guerzido, aż ma się ochotę spróbować pokonać ten dystans wpław. Równocześnie Bréhat jest tak bardzo odległa: żadnego samochodu, żadnego wi-fi, malutki sklepik o pustych półkach i ten ryneczek, na którym można kupić ostrygi i zerwane dziś rano na wyspie melony. Dzwony na kościelnej wieży najżwawiej dzwonią o 7:30 i trudno nie uśmiechnąć się na myśl, że może to z powodu otwieranej o tej porze piekarni. 

Bréhat jest zimna, lodowaty wiatr zapiera dech, niesie kropelki słonej wody, czasem porządną ulewę. Ale jest to także wyspa o prawie śródziemnomorskim klimacie, nigdy nie ma tu mrozu, a hortensje są wyższe od dorosłego człowieka i mają kwiaty większe od jego głowy. Nigdy nie rozstawaj się tu z peleryną, grubym swetrem i kostiumem kąpielowym. 

Bréhat jest osaczona przez turystów. Stałych mieszkańców liczy 300, 3000 tych, co mają tu domy letniskowe i 3500 turystów, co przypływają na Bréhat w letnie weekendy na jeden dzień. Ale nawet wtedy, gdy na drogach jest zbyt wielu pieszych, by jeździć na rowerze, jest tu co najmniej kilka końców świata, na których można zakosztować absolutnej samotności w obliczu oceanu. Jak je znaleźć? Poszukać ścieżek nie zaznaczonych na rozdawanej w porcie darmowej mapce, kierować się raczej pod górkę, z asfaltowych dróg zejść w te trawiaste, wdrapać się na skały. 

Bréhat, jak to kobieta, potrafi godzić sprzeczności: dzika i oswojona, przewidywalna i zaskakująca, chmurna i oślepiająca. Wiem, wiem, nic z tego nie zrozumiesz i gdy tak będę Ci opowiadać o Bréhat, znów urośnie we mnie poczucie bezsilności, gdyż wyspa, która wymaluje się w Twojej wyobraźni niewiele będzie mieć wspólnego z tą prawdziwą. 

Ale może zdarzy się, że zadrży mi głos, gdy powiem Ci o wietrze zagubionym w rozpalonych zachodzącym słońcem skałach, może przez chwilę będę szukać odpowiedniego słowa, by opisać zapach eukaliptusów czy błękit agapantów, może zaszklą mi się oczy na wspomnienie kamiennego krzyża otwierającego ramiona na ocean. Wtedy właśnie, poprzez to drżenie głosu, poprzez tę chwilę ciszy i wahania, poprzez otartą pospiesznie łzę będziesz mógł spojrzeć ukradkiem na prawdziwą Bréhat. Jak przez dziurkę od klucza.  

czwartek, 7 lipca 2016

Wyspa Bréhat


Bréhat jest jak malutki różowy kamyczek, jeden z wielu, które rozsypały się do oceanu na północy Bretanii. Żadnych samochodów, niewielu turystów, jedna jedyna wciśnięta między skały plaża. I to światło! 

Tak było dziewięć lat temu - na najbliższe dni zapowiadają nam iście bretońską pogodę: fale, deszcz i wiatr. Nic nie szkodzi, wiem jak sprawić, by Bréhat znów stała się moim prywatnym końcem świata. Znikam na tydzień, nie szukajcie mnie, nie pozwolę się znaleźć.  


poniedziałek, 4 lipca 2016

Saint Quentin: Labirynt 2.


Siwiuteńki przewodnik dzwoni pękiem zardzewiałych kluczy, dębowe drzwi w narteksie bazyliki w Saint Quentin otwierają się tylko raz w miesiącu. Ukryte za nimi kręte schodki prowadzą na strych, na którym można obejrzeć podszewkę żebrowych sklepień i zerknąć z góry do nawy głównej przez otwory, przez które zawieszano niegdyś do dachowych belek olbrzymie żyrandole w kształcie obronnych murów o dwunastu bramach. Wyrysowany na posadzce labirynt wygląda z tej perspektywy jak odcisk linii papilarnych Palca, który oddzielił dzień od nocy, zasadził drzewo poznania dobra i zła, ulepił człowieka z gliny, a później wskazał mu bramy, przez które można przejść tylko w jedną stronę. Odcisk Palca, który naznaczył to wzgórze.

Święty Kwintyn w III w. ochrzcił pół Samarobriwy, co już niedługo miała stać się Amiens, przywracał wzrok ślepcom, słuch głuchym, a paralityków stawiał na nogi. Skończył jak wielu chrześcijan w tamtych czasach: ze ściętą głową. Pięćdziesiąt lat później Euzebię nękają dziwne sny: w rozlewiskach rzeki Sommy widzi unoszące się na wodzie ciało mężczyzny, noc w noc. Więc idzie Euzebia nad rzekę i znajduje nietknięte zwłoki Kwintyna, który trzyma w dłoniach swoją własną głowę. Pobliskie wzgórze wydaje się być doskonałym miejscem na pochówek, a że dziewczę jest z zamożnego rodu, to i kaplicę na grobie buduje. Nie wie jeszcze, że do tego wzgórza przez wieki będą ściągać tłumy pielgrzymów i że miasto, które tu wyrośnie, będzie nosić imię pogrzebanego właśnie świętego: Saint Quentin. Na miejscu kaplicy trzeba już niebawem wybudować większy kościół, później, gdy na chwilę osiedli się tu w VI w. biskup Noyon, prymitywną katedrę, a następnie romańską kolegiatę dla kapituły kanoników, którą w drugiej połowie XII w. zacznie zastępować przęsło po przęśle gotycka bazylika o dwóch transeptach. Jej budowa będzie trwać 300 lat, a i tak nigdy nie uda się jej dokończyć. Zabraknie czasu, sił i przede wszystkim funduszy na zachodnią część nawy głównej oraz na rzeźbioną fasadę z rozetą. Uda się jednak położyć labirynt, prawdopodobnie na miejscu romańskiego, z drobniutkiej mozaiki.

W Saint Quentin jestem co czwartek i za każdym razem labirynt woła mnie do siebie. Rozplątuję czarną nić kamiennych płyt, szukam Początku i Końca, zatrzymuję wzrok na kolejnych zakrętach drogi. Nigdy nie zdołam wyrazić wdzięczności za ten odcisk Palca, co go noszę w sobie.